w tym filmie. Oddział partyzancki zostaje wymordowany przez... spadochroniarzy.
Co jak co ale spadochroniarzy nigdy, przenigdy nie zrzuca się celowo na teren pokryty gęstym lasem. Do tego jeszcze w mglistych górach. Straty lądujących byłyby bowiem większe niż w samej walce. Można było kwestię zlikwidowania partyzantów przedstawić na inne sposoby a tak wyszło trochę bezsensownie.
Sam film, pomijając tych nieszczęsnych Falschimjager, jest nawet niezły. Uwielbiam Dorocińskiego.
No to wytłumacz bo najwyraźniej nie łapię sensu wysyłania spadochroniarzy w celu wymordowania partyzantów skoro mógł to zrobić byle oddział piechoty wysłany ciężarówkami. Dotarłby tam bez strat bo i tak wszyscy partyzanci sobie spali po zaaplikowaniu środków nasennych. Mało tego, tych spadochroniarzy było może z 10. To tylu się wysyła do zlikwidowania wielokrotnie liczniejszego oddziału wroga? Ja bym posłał co najmniej batalion. Tak na wszelki wypadek...
Świetnie to wychwyciłeś, kompletna bzdura, tym bardziej, że wygląda na to, że Dorociński idzie z obozu do miasteczka/wsi najwyżej kilka godzin (to się chyba dzieje gdzieś na Podhalu, albo w Beskidach a nie na Uralu). Skąd oni tylu tych Niemców (sorki, nazistów) nałapali? Film stara się pokazać "realną" sytuację w lesie, tu skłonny byłem do przyznania mu racji, ale po numerze ze spadochroniarzami...może to byli spadochroniarze żandarmerii albo grupy specjalnej SS. Dorociński - też go bardzo lubię, ale tutaj trochę za dużo maniery - patrzcie jakim super aktorem jestem.